piątek, 23 kwietnia 2010

Słomiana wdowa

Dziwnie. Bez Ciebie egzystuję, nie żyję i nie myślę. Szukam śladu zapachu na Twojej poduszce, otulam się kołdrą, przytulając do nieistniejącego ramienia. Bezpańska, zagubiona w świecie, w którym czas nie chce biec. Pusto. Opuszczone krzesło łypie spod sterty ubrań. Ta biała koszula, którą tak lubię. A wokół cisza, tylko mój szept przecina miękkim wydechem chłodne powietrze. Powinnam zamknąć okno, ale nie mam sił przejść kilku kroków. Tobie zawsze jest za gorąco. 


Nocą budzę się, by Cię przykryć, delikatnie wodząc palcami po liniach nagiego ciała. Wzdychasz wtedy, a mi się wydaje, że wszechświat spłynął mi do stóp Twoim jękiem. Nie wiem, co jem i co piję. Nie liczę opróżnionych kubków zielonej herbaty. Zimno. Noc przeraża plątaniną myśli cierpiących na bezsenność. Strach głośno wypuścił spomiędzy warg powietrze. Nawet nie wiem, kiedy nastaje świt i zrywa ze mnie resztkę złudzeń. Nie spoglądam w lustro – dziś też nie muszę być piękna. 

Szczęście nie istnieje bez dzielenia przez dwa.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Pod maskami pozorów

Życie ma wiele definicji, bo zawsze naznaczone jest naszym indywidualnym piętnem. Dokonujemy w nim wyborów, mających na celu zapewnienie nam psychicznego i fizycznego komfortu. Dążymy do zaspokojenia własnych ambicji i celów, z młodzieńczą werwą rzucamy się ku nieodgadnionej przyszłości i rozbijamy nasze ideały o mur niezrozumienia. Z dziwną satysfakcją, jakbyśmy właśnie tego oczekiwali. W głowie mamy przepis na nasze życie, gotowy i dopieszczony, chcemy osiągać intelektualne wyżyny, robić coś ponad to, co robią inni. Bo inność jest tym, czego pragniemy, jest lepszym i często nieosiągalnym. 

Zanim jednak zdążymy się spostrzec tkwimy w dobrze nam znanym fotelu, w miękkich kapciach, podążamy dwa razy dziennie drogą ku materialnemu bezpieczeństwu, całujemy beznamiętnie w pomarszczony policzek swoją życiową połówkę i rozmawiamy o zawartości lodówki. Obraz to karykaturalny, ale wcale nie tak daleki od prawdy, jak by się mogło wydawać. Każdy z nas powie: „my nie”, my inni, my jedyni w swoim rodzaju, zżerani przez ambicję nerwowo wystukującą tempo wyścigu szczurów. Szybko zlewamy się jednak z tłem, tak szybko, jak szybko następuje coś, co nazywa się społecznym odrzuceniem. Zakładamy maski, aby tylko mieć odrobinę spokoju, aby być akceptowanym i nie musieć odpowiadać na setki niewygodnych pytań, nie musieć się tłumaczyć. Tylko sami siebie się znamy. To, co przedostaje się do otoczenia to słowa, mimika, to kreacja, okiełznująca naszą biologiczną naturę, to z czym chyba przychodzimy na świat, jacy jesteśmy. A potem wcale nie dziwi jak ktoś zaszokowany ni stąd ni zowąd powie: ja cię w ogóle nie znałem, ja cię nie znam, nic o tobie nie wiem. Trzeba chcieć i umieć słuchać. Niektórzy tego nie potrafią i nie chcą. Wygodnie karmić się pozorami. Grają więc wszyscy, a życie jest prostsze. Tak po prostu.

środa, 7 kwietnia 2010

Jaka byłaby moja mama?

Jaka byłaby moja mama – głupie pytanie. Czy nosiłaby długie włosy, czy krótkie, czy śmiałaby się z moich kiepskich żartów, uganiała ze mną po sklepach, aż do oszałamiającego bólu stóp i piła herbatę w jednej z tych uroczych kawiarni skąpanych w przytłumionym świetle. Czy byłaby jedną z tych mam wiecznie uśmiechniętych, trzymałaby kciuki w czasie mojej matury, stała pod klasą denerwując się na równi ze mną, a może i mocniej. Mamy przecież zawsze za bardzo się wszystkim przejmują.  Czy mogłabym wypłakać jej się na ramieniu, powiedzieć: „kocham Cię” do słuchawki telefonu, wiedząc, że to jedyna stała rzecz na całym świecie – jej miłość.  Czy byłaby ze mnie dumna, bezwarunkowo i bez żadnego „ale”, głaskałaby mnie po głowie, nawet gdybym była już dużą dziewczynką. Ile byłoby w niej ciepła, a ile żalu do życia, że nie okazało się bajką. Czy dostrzegłaby misję w poszukiwaniu tej jednej jedynej stworzonej dla mnie białej sukni utkanej z naszych wspólnych marzeń. A potem, czy pochylałaby się nad każdym swoim wnukiem, widząc w nich kolor moich oczu. Nie musiałaby żyć moim życiem, dzwonić co pięć minut, żeby dopytywać co u mnie, ani rezygnować z czegoś dla mojego kaprysu. Wystarczyłaby mi świadomość tego, że gdy coś mi kiedyś nie wyjdzie, będę miała gdzie wrócić i że cokolwiek kiedykolwiek zrobię ona zawsze będzie po mojej stronie. Od tego są chyba mamy, by po prostu być, ale nigdy się tego nie dowiem.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Abonent jest czasowo niedostępny

Chciałabym dorosnąć, zabrać swoje zabawki ze wspólnej piaskownicy i poszukać nowego miejsca na mapie świata. W samotności słuchać ciszy pomiędzy jednym wspomnieniem a drugim. Być tym jednym słowem, którym kołysałeś mnie do snu. Milczeć bez brzemienia ciążących nade mną zobowiązań. Wszystko byłoby takie proste i pełne niekończących się dni, które już były. W samotności sama, choć nie samotna, zapełniałabym albumy osobistym szczęściem. Bez nieodebranych połączeń międzyludzkich, bez pytań i bez odpowiedzi. Zniknęłabym z notesów i książek telefonicznych. Mogłabym nie być przez krótką chwilę nikim innym. Naga i bez masek społecznych roli, wysyłających żądania odpowiedzi. Śmiałabym się i płakałabym bez tłumaczenia, dlaczego, jak i po co.  A później rozsypałabym się na tysiące kawałków, by ułożyć się od nowa z okruchów ideałów. Byłabym taka jak na samym początku. Czysta.

  © Blogger template 'Portrait' by Ourblogtemplates.com 2008

Back to TOP